Po Nagasaki udajemy się do Kobe. Tam zaplanowałem wcześniej nocleg. Kobe też było obowiązkowym punktem naszej wycieczki, ale o tym później. Kolejny dzień zaczynamy od odwiedzenia zamku Himeji. Pierwotny fort wzniesiony był już w 1333r., potem rozbudowany w latach 1600-1618. Zamek ten posiada status Skarbu Narodowego Japonii i został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.Stanowił siedzibę szogunów i możnych rodów. Przez 400 lat nie został zburzony w trakcie działań wojennych.
Nie mamy szczęścia do pogody - ciągle pada. Zamek i tak wygląda imponująco, ale oświetlony słońcem prezentowałby się lepiej.
W najbliższej okolicy zamku rośnie wiele rodzajów kwitnącej wiśni. Czekamy w długiej kolejce, aby wejść do środka. Wcześniej staliśmy w kolejce, aby wejść do ogrodów. To miejsce jest bardzo popularne, również wśród Japończyków.
Wchodzimy do środka. Tu spotyka nas rozczarowanie, bo w środku zamek nie prezentuje się już tak okazale. Puste przestrzenie, wykończone dużymi drewnianymi balami, gdzieniegdzie skromne wystawy. Można wejść na 5 piętro. Na trzecim sobie odpuszczamy i wychodzimy, bo ciągle jest kolejka.
Widok z zamku Himeji na ogrody i miejscowość o tej samej nazwie.
Widok z ZOO na zamek Himeji.
Opuszczamy zamek i idziemy dalej. Po drodze zauważamy ZOO - wchodzimy. Nie lubię generalnie ZOO, bo wiadomo, że zwierzęta tam cierpią. Lepszy byłby już duży zamknięty teren i stworzenie namiastki środowiska naturalnego, zamiast ciasnej klatki. Ale wtedy doszłoby do selekcji naturalnej. Nie ma więc dobrego rozwiązania, najlepiej oglądać zwierzęta w ich środowisku naturalnym.
Kangury wyglądały na szczególnie cierpiące.
Opuszczamy Himeji i jedziemy do Kobe.
Kobe kojarzyło mi się tylko z jednym - z najlepszą wołowiną! Czy najlepszą na świecie, nie wiem, nie jadłem wszystkich, ale jak do tej pory najlepszą, jaką jadłem!
Kierujemy się na Ikuta Road- miejsce, gdzie liczne restauracje serwują wołowinę z Kobe.
Z krów rasy Wagyū pochodzi wołowina najwyższej jakości. Krowy są karmione specjalną ekologiczną paszą, pojone piwem i puszczana jest im muzyka klasyczna. Wszystko po to, aby smak ich mięsa był najlepszy.
Wjeżdżamy na siódme piętro do restauracji serwującej wołowinę z Kobe. Często w Japonii restauracje są położone nie na poziomie 0, ale właśnie na piętrach, o czym mówią reklamy.
Siedzimy w 6os. przy stoliku(my i 4 Japończyków) w kształcie litery U, po środku jest płyta grzewcza. Najpierw zamawiamy, a potem do naszego stolika przychodzi kucharz i pokazuje mięso. Pyta, jak chcemy mieć je wysmażone. Rozpoczyna się cała ceremonia. Najpierw kucharz oczyszcza płytę, potem wrzuca po kolei skrojone bakłażany, chipsy, grzyby(takie długie, nie wiem jakie) i dopiero wtedy przechodzi do mięs. Ten pokaz sprawia, że robimy się jeszcze bardziej głodni - robi wrażanie.
Kucharz szatkuje mięso, które niebawem będziemy jeść... pałeczkami.
Tak wygląda gotowy set: zupa miso, wołowina z Kobe, chipsy, bakłażan, chipsy, jakieś gąbki.
Z ogromnym smakiem zjadamy nasz posiłek, który zasłużył na miano najlepszego posiłku, który jedliśmy w Japonii! Wołowina była naprawdę świetna, miękka, bez wątpienia najlepsza, którą do tej pory jadłem, a steki to jedna z moich ulubionych potraw!
Nie mamy szczęścia do pogody - ciągle pada. Zamek i tak wygląda imponująco, ale oświetlony słońcem prezentowałby się lepiej.
W najbliższej okolicy zamku rośnie wiele rodzajów kwitnącej wiśni. Czekamy w długiej kolejce, aby wejść do środka. Wcześniej staliśmy w kolejce, aby wejść do ogrodów. To miejsce jest bardzo popularne, również wśród Japończyków.
Wchodzimy do środka. Tu spotyka nas rozczarowanie, bo w środku zamek nie prezentuje się już tak okazale. Puste przestrzenie, wykończone dużymi drewnianymi balami, gdzieniegdzie skromne wystawy. Można wejść na 5 piętro. Na trzecim sobie odpuszczamy i wychodzimy, bo ciągle jest kolejka.
Widok z zamku Himeji na ogrody i miejscowość o tej samej nazwie.
Widok z ZOO na zamek Himeji.
Opuszczamy zamek i idziemy dalej. Po drodze zauważamy ZOO - wchodzimy. Nie lubię generalnie ZOO, bo wiadomo, że zwierzęta tam cierpią. Lepszy byłby już duży zamknięty teren i stworzenie namiastki środowiska naturalnego, zamiast ciasnej klatki. Ale wtedy doszłoby do selekcji naturalnej. Nie ma więc dobrego rozwiązania, najlepiej oglądać zwierzęta w ich środowisku naturalnym.
Kangury wyglądały na szczególnie cierpiące.
Opuszczamy Himeji i jedziemy do Kobe.
Kobe kojarzyło mi się tylko z jednym - z najlepszą wołowiną! Czy najlepszą na świecie, nie wiem, nie jadłem wszystkich, ale jak do tej pory najlepszą, jaką jadłem!
Kierujemy się na Ikuta Road- miejsce, gdzie liczne restauracje serwują wołowinę z Kobe.
Z krów rasy Wagyū pochodzi wołowina najwyższej jakości. Krowy są karmione specjalną ekologiczną paszą, pojone piwem i puszczana jest im muzyka klasyczna. Wszystko po to, aby smak ich mięsa był najlepszy.
Wjeżdżamy na siódme piętro do restauracji serwującej wołowinę z Kobe. Często w Japonii restauracje są położone nie na poziomie 0, ale właśnie na piętrach, o czym mówią reklamy.
Siedzimy w 6os. przy stoliku(my i 4 Japończyków) w kształcie litery U, po środku jest płyta grzewcza. Najpierw zamawiamy, a potem do naszego stolika przychodzi kucharz i pokazuje mięso. Pyta, jak chcemy mieć je wysmażone. Rozpoczyna się cała ceremonia. Najpierw kucharz oczyszcza płytę, potem wrzuca po kolei skrojone bakłażany, chipsy, grzyby(takie długie, nie wiem jakie) i dopiero wtedy przechodzi do mięs. Ten pokaz sprawia, że robimy się jeszcze bardziej głodni - robi wrażanie.
Kucharz szatkuje mięso, które niebawem będziemy jeść... pałeczkami.
Tak wygląda gotowy set: zupa miso, wołowina z Kobe, chipsy, bakłażan, chipsy, jakieś gąbki.
Z ogromnym smakiem zjadamy nasz posiłek, który zasłużył na miano najlepszego posiłku, który jedliśmy w Japonii! Wołowina była naprawdę świetna, miękka, bez wątpienia najlepsza, którą do tej pory jadłem, a steki to jedna z moich ulubionych potraw!
Z Kobe kierujemy się do Kyoto - c.d. nastąpi.